Formację The Unity poznałem relatywnie niedawno, bo 24 lutego 2020 roku podczas ich koncertu przed Rhapsody of Fire w warszawskiej Progresji. Ekipa zaraziła mnie swoją muzą od pierwszego utworu, a ich koncert uważam za najlepszy spośród całej trójki prezentującej się tego wieczoru. Po powrocie do domu od razu zagłębiłem się w dyskografię zespołu, a gdy usłyszałem, że mogę zabrać się za ich najnowsze wydawnictwo - “Pride” z 13 marca 2020 roku - od razu wziąłem się za słuchanie.
Album otwiera “The New Pandora” - instrumental przeradzający się w “Hands of Time”. Otwieracz płyty od samego początku chwyta i jest jednym z moich ulubionych utworów z najnowszego albumu Niemców. Podobnie kolejny, na którego potrzebowałem trochę czasu, by się oswoić - “Line And Sinker”. Refren utworu zapada w pamięci i nie dziwię się, że został wybrany jako drugi singiel promujący album. Został opublikowany wraz z klipem na YouTubie 28 lutego 2020.
Po drugim singlu, nadchodzi singiel numer 1, czyli mój absolutny faworyt z płyty - “We Don’t Need Them Here” wypuszczony już 31 stycznia 2020 roku. Kawałek o żądnych władzy i wpływów dyktatorach
chwycił mnie od pierwszego usłyszenia już podczas koncertu w Progresji, gdyż zespół zawarł ten kawałek w setliście.
W
następnej kolejności atakuje nas utwór “Destination Unknown”. Kawałek bardzo radiowy, jak i koncertowy. Myślę, że refren i riff przewodni idealnie nadadzą się do skakania pod sceną podczas
spotkań z zespołem. Ballada “Angel of Dawn”, która zaczyna nam grać jako kolejna, również zapisuje się w pamięci refrenem, choć nie polubiłem jej tak bardzo jak poprzedniczki “The Willow Tree” z
albumu z 2018 roku. “Damn Nation” natomiast jest dla mnie duchowym spadkobiercą “Last Betrayal” z “Rise” - zasuwające riffy i solówki Henjo Richtera i Stefana Ellerhorsta oraz subtelne klawisze
Saschy Onnena zapadają od razu w pamięci - kolejny z moich ulubieńców z płytki.
Następny utwór to kontrast do “Nacji” - “Wave of Fear” jest utworem, którego najsłabiej zapamiętałem i polubiłem z całej tracklisty. Nie warto go jednak pomijać podczas słuchania całej płytki. Po “Fali” przychodzi czas na kolejnego potencjalnego kandydata do radiowego hitu, czyli “Guess How I Hate This”. Jak dla mnie najlepszy wybór na 3. singla z płyty (o ile takowy powstanie) - refren od razu zapada w pamięci, a z drugiej strony jest to solidna porcja soczystego hard’n’heavy. Ciężkość potęguje kolejny utwór - “Scenery of Hate”. Przepełniony złością i ciężarem utwór jest przy “Damn Nation” najbardziej metalowym kawałkiem na płycie, równie mocno zapadającym w pamięci.
W tym momencie znów zostajemy zaskoczeni kompletną zmianą stylu, bo następny w kolejce stoi rock&rollowy “Rusty Cadillac” - piosenka w zupełności odstająca od reszty płyty, ale chwytająca od
razu - mam nadzieję, że znajdzie się w koncertowej setliście, bo buja niesamowicie! Całość zamyka “You Don’t Walk Alone”, w którym mocno słyszę nawiązanie do tradycyjnego “Auld Lang Syne (You'll
Never Walk Alone)” - przyjemny utwór na koniec albumu.
“Pride”
to niewątpliwie solidna pozycja w dyskografii The Unity. Mimo, że album nie strącił swojego poprzednika “Rise” z pozycji mojego ulubionego wydawnictwa formacji, to kroczy za nim bardzo blisko.
Wiele utworów wpada w ucho za pierwszym razem, kilku trzeba dać trochę więcej czasu by się spodobały, ale nadal warto zaopatrzyć się i zaznajomić z albumem. Płyta trafi do mojej kolekcji przy
pierwszej możliwej okazji, a ja sam czekam niecierpliwie na headlinowy koncert chłopaków w Polsce, który mam nadzieję, że już niedługo.
4,5/6